Poezja Rozprzężeń

Wiersz Optymisty | Mój Bohater | Kiedyś I Tak | * * * (Moje słowa…)> |
* * * (Czarne róże…) | To Nie Byłem Ja | Świt | Jak Pięknie i Cudownie | Gdyż jest Ludzka | Artur Rimbaud Numerologia | Zjedzona Twarz | W innym domu |
* * * (Chciałbym siedzieć…) | Oddycham | Prawdziwy Wiersz | Nie Mogę |



Wiersz Optymisty

Mam astmę, grypę i żylaki,
hemoroidy, ospę, drgawki,
ranną nogę i anginę,
kaszel, odrę, przepuklinę,
udar mózgu, alzheimera,
kiłę, katar, nowotwora,
koci tyfus i cukrzycę,
syfa, wrzody i gruźlicę,
fobie, HIF-a, oparzenia,
stres, wymioty, zakażenia,
anoreksje i gorączkę.
mam zaparcia i miesiączkę,
miażdżycę, zawroty głowy
a poza tym jestem zdrowy.

Mój Bohater

Przyszedł by się zaznajomić
Lecz zanim rzekł cokolwiek
Dostał w pysk papierkiem
Gdy przyszła kolej na niego
Ze strachu powiedział jakieś głupstwo
Odmówiono mu wyjaśnień
Zawrócił rozczarowany z blizną po papierku
I został poetą
Przynajmniej jego blizna na coś się przyda

Kiedyś I Tak

Czasem wolałbym ogłuchnąć
By nie słyszeć ciszy
Czasem wolałbym oślepnąć
By nie widzieć pustki
Czasem wolałbym odejść
Póki się nie boje

* * * (Moje słowa…)

Moje słowa –
Wymiociny myśli
Moje serce –
Włóczykij marznący na słońcu
Który mógłby zaśpiewać najpiękniej
Ja –
Może kiedyś

* * * (Czarne róże…)

Czarne róże
W nocy niewidoczne
W dzień więdnące

Pozwól uwolnić płomień
Pozwól się zachwycić

Nie
Nie na to czas

I nadchodzi dzień
Patrzę
Na zwiędłą noc

To Nie Byłem Ja

To była tylko mroczna komedia
W której wbrew sobie i innym
Odgrywałem główną rolę
Gdzie twarz moją zataczając się
Pożerali elastyczni aktorzy
I zagłuszali moje serce
Bełkotliwie wykrzykując swoje kwestie
I choć wciąż grałem ukrywając swoją niechęć
Za beznadziejną kurtyną strachu
Znalazł się ktoś kto nie wybaczył –
Ja

Świt

Znów zostawiono mnie
Bym rozmyślał sam na sam z kieliszkiem
Tyle czasu z niego wypiłem
Beztroską młodość przełykając z niesmakiem
Z gorzką beznadziejnością zbliżając się do końca
Pijąc ukojenie?
Chyba jednak ból
I gdy ostatnia kropla patrzy na mnie z dna
Z mdłą nadzieją szukam powodu
By jej nie wypijać

 

Jak Pięknie I Cudownie

Jak pięknie i cudownie
Zrobić coś głupiego
I pośmiać się ze swojej głupoty – tej kiedyś
Później jeszcze zaplanować jakieś głupstwo
I na koniec kopnąć wszystkich w dupę
I uznać się za mądrego

 

Gdyż jest Ludzka

Są tacy którzy jej szukają
Lub pragną od niej uciec
Potrafi łączyć na zawsze
Z kim innym dzielić
Może dać nam wszystko
I zabrać więcej
Ktoś dzięki niej przetrwał
Ktoś zginął
Tak samo leczy
Jak zadaje rany
Uczy szczerości
Inni dla niej kłamią
Otwiera oczy
Innych oślepia
Posiada różne oblicza
Gdyż jest ludzka

 

Artur Rimbaud

Nakłuł mnie
Smród
Kwaśnego deszczu
Wrzask ognisty przepołowił
Czernią zastygłe niebo

Krwawię
Duszę się
Wymiotuję
Tańczę
Ślepnę

 

Numerologia

Zero początków
Jeden koniec
Dwa – nie mniej
Trzy nogi pana Cogito
Cztery litery
Pięć zmysłów podstawowych
Sześć i nie ma co jeść
Siedem pragnień głównych
Osiem – bałwan
Dziewięć – to już niema znaczenia

 

Zjedzona Twarz

Ty patrzysz
My widzimy

Lecz dzisiaj tam spójrz
Sam zobacz
Będziemy tam My
A Ciebie już niema

 

W Innym Domu

W innym domu
Choć nie jest jak w domu
Inni są w domu
W innym domu
Nikt nie innaczy
Bo siebie innaczy
W innym domu
Każdy jest inny
Dlatego nikt nie jest inny

* * * (Chciałbym siedzieć…)

Chciałbym siedzieć zawsze wysoko
Jak najwyżej
By w razie upadku
Roztrzaskał się o dno

Oddycham

Nić poezji
Łączy dwa brzegi
Życia i śmierci
Nad morzem krwi
Którą pisze ten wiersz

Prawdziwy Wiersz

Usiadłem
Widzę kamienne gwiazdy za oknem
Melodią pióra wprawie je w ruch
Kolejnym oddechem

Dotknąłem
I stało się to wszystko prawdą
Lecz wiersz nadal jest blady

Ostrze wbiłem w serce
By nie mylić krwi
Z obcą

Więc maczam pióro
We krwi
I piszę Wiersz

Nie Mogę

Błądze lasem
Bólu, Smrodu, Gorzkiej Brzydoty i Wrzasku
Drzewa chaotycznie rozsypane

Czuję ich wrzask
Tańczę
Czuję ich smród i gorzką brzydotę
Wymiotuję
Czuję ich ból
Krwawie

Czuję też ich chaos
I nie piszę wiersza
Nie mogę