Amerykański SENnik

słowem wstępu:

Między czerwcem 2003 roku, a schyłkiem lata tegoż samego roku przezyłem podróż marzeń – tą jedyną, wielką i niezapomnianą podróż życia – dla której warto…. Dzień w dzień pobytu w U.S.A. spisywałem swoisty pamiętnik moich przeżyć i tego co widziałem i doświadczałem. Po powrocie i uderzeniu bolesnym w ziemie (leczenie, pauza w studiowaniu i podnoszenia sie z kolań) spisałem kilka pierwszych wpisów z małego notesiku, w którym to wszystko rzetelnie notowałem. Notes gdzieś zaginął w czeluściach nieruchomości, domów, szaf i nie wiadomo gdzie jeszcze – ale go odnajdę i dokończę tutaj mój „Amerykański SENnik”. I przyznam się, że jeszcze długo w Polsce, miewałem sny o tym swoistym kraju i żałowałem, że tam nie zostałem np. na plażach Miami Beach jako ratownik oceaniczny, czy jako LifeGuard w Pentagon City, czy jako sprzedawca weat’u na betonach NYC, czy innego murzyńskiego getta w Nowym Orleanie…. – zapraszam do lektury i trzymajcie kciuki abym szybko odnalazł zaginiony notes i dopisał ciąg dalszy tego SNU.

[ Millo Merquez – 3City – noc – 21.VI.2018 ]

 

 

 

 

 

millo merquez


Amerykański SENnik

 

motto:

Drążyłem studnie i piłem obce wody.

[ks. Izajasza]

 

Tuesday 24.06. Gdańsk – Leczkowa

Bo kto ma, temu będzie dane;

A kto nie ma, temu zabiorą nawet

To, co mu się wydaje, że ma.

[Ł. 8-18]

Po najkrótszej nocy w roku, w moim życiu zapadł mrok. W jednej chwili marzenia i prawdopodobnie największa życiowa pasja, uleciały. Błahostka, biurokracja, jeden człowiek, zaprzepaściło to wszystko. Szczęście, tak blisko, wczoraj, dziś odeszło by nigdy nie powrócić. Smutek, niezrozumienie, żal, desperacja, tragiczny wybór – między lądem, rozsądkiem, a morzem. Ja pośrodku, na wybór rok, czekania w porcie na ten jeden statek, który nigdy nie dopływa. Na zawsze dzisiaj pogrążył się w nicość, a ja go wciąż wypatruje i zawsze tak będzie. Smutny w szczęściu z oczami wpatrzonymi w „migotanie rozległej przestrzeni”, która jest tylko odbiciami błysku e moich oczach. Już za dni parę, polecę po inny sen, amerykański, z pustką w głowie, błędnym wzrokiem wędrowca, który opuściwszy dom, próbuję go znaleźć na nowo. Ale nie wydaje mi się, że go kiedykolwiek miałem.

 

 

Wednesday 25.06. Gdynia – Gmach A.M.

Otrzymacie wszystko, o co z wiarą

Prosić będziecie w modlitwie.

[M. 21-22]

 

Nie poddaje się, po wielu dniach czekania, po wielu szlakach, które dane mi było przejść. Trafiłem na rafę ludzi mi nieprzychylnych Ale morże uda się przebić, honorem, tradycją i magią słów Conrada. Morze nikła iskierka nadziei przetrwa pochmurne dni, wiatru i deszczu w oczy. Rozpali płomień, rozpali wielkie ognie latarni, które będą mi wskazywać wyjściowy, portowy tor na pełne morze. Świat zadziwia mnie swoją niepojętą złożonością prostych rzeczy, decyzji, prostych zjawisk i losów. Wczoraj, smutny, dziś z nadzieją w jutro. Idąc w czerni wybrzeżem portowym na wschód modliłem się za decyzję jednego człowieka, których widziałem nad grobem mojego wuja ś.p. A.Ż. Gdyby mnie widział, milczącego, szczerze wierzącego w głębokiej modlitwie idącego na wschód spełnień swoich marzeń – pomógłby mi. Zaprawdę.

 

 

Thursday 26.06. Inowrocław – dom rodzinny

I powtórnie udał się za Jordan(…)

I wielu w Niego uwierzyło.

[Jn.10-42]

 

Jak się czuje człowiek na dobę przed przygodą życia? Boi się, ma nadzieje, plany i żal. Wszystko jest możliwe, nawet szczęście. Wielka niewiadoma czeka gdzieś tam, bez pracy, z torbą batonów i młodością, próbuję przelecieć nie za blisko słońca i wody, w świat który już od wielu lat ubodzy uwierzyli, sprzedali siebie i swój świat za bilet w nieznane, w świat niewiadomych wartości kapitalizmu, w nieocenione złoża, w nieprzetarte szlaki na zachód. Może powtórzę błędy śmiałków, co leżą na dnie Atlantyku, białoskórych bez włosów i pucybutów w erze nike. Lecz równie dobrze się uda i wyśnię swój amerykański sen. Jaki on będzie, co mnie czeka? Zobaczymy, spróbujemy, polecimy, popłyniemy w świat, w który już dawno wielu uwierzyło, czyniąc go takim jakim jest.

Friday 27.06. Above the Denmark

Potem poprowadził mnie ku bramie,

Która skierowana jest na zachód.

[Ezehiel 43-1]

 

9.25 i znowu w powietrzu. Wciąż na zachód, w stronę złocistego słońca, ponad watą z chmur, w i nad. Rozpocząłem wielką podróż, ponad ziemią i wodą, ponad ludzką troską w objęciach niebios. Za 7 godzin i 20 minut ujrzę nowy, jeszcze nie odkryty ląd, który zaiste zadziwi na kształt zachodzącego słońca na Atlantyku trwającego długie minuty, prób ucieczki przed skrzydłem samolotu. Na wysokości 7000 m czuję się głębie tworzenia, świat widziany z niebios, anielskimi oczami stwórcy. Zadziwia nieopisanym pięknem. Wielkiej jasności, na cokole krwistym tętniącym życiem, na świeżym błękicie.

22.28 eastern time jesteśmy w Ameryce. Po kilku drinkach, po posiłkach zapakowanych w mnóstwo papieru, folii i niepotrzebnych gadżetów dotarliśmy w rozgwieżdżoną noc, której nie widać gdyż płyniemy wysoko w szczelinie odizolowani do azylu do NY.


Saturday 28.06. Colambia U. – morning NY

I w owym dniu ześlę karę na

każdego, który przeskakuje próg

 

Zasypiam o 5 am, w zwyczajnym pokoju na Columbia University. Na dziesiątym piętrze dostrzegam czerwono-szary beton i piękne frontony domów, w których gdzieniegdzie mieszkańcy zaczynają przyjemny dzień weekendów. Ja natomiast jestem przygnębiony sytuacją. Bez pracy z 500 USD w kieszeni o 7 am na bruku, na skwerach, na ulicach Ameryki. Na południu bogate dzielnice – Broadway, Wall Street, Central Park. Czystość, policjant w budce na rogu Natomiast na północ Harlem, hydranty zmywające brud, śmieci. Grupki czarnoskórych w długich białych koszulach na ugiętych nogach. Dwie strony świata, kilka metrów, a inne światy. Za chwilę zacznie wschodzić słońce, które zakończy ciemność moich myśli dotyczących przyszłości, wielce niewiadomej. Dziś smutny, niepewny, bez pracy, jutro oby szczęśliwy, z płacą w amerykańskim świecie kapitalizmu – dwóch światów. Na razie ja na granicy.

Saturday 28.06 WTC – Dwontown NY

Trwoga do koła –

Wyrocznia Pana.

[ks.Jere. 46-5]

 

Gdy podnoszę oczy w górę na Trinity Pl. Widzę wyblakły błękit miedzy budynkami ludzkiej pracy, zda się sięgających niebios. To stworzył system, w którym jednostka jest prosta i ma proste pragnienia. Choć owoc pracy tego narodu sięga wysoko, zadziwiając Europejczyka, gdzie tylko wiek budynków mówi o jego wielkości. Gołębie na betonowym środowisku, nigdy nie widziały otwartych przestrzeni i zieloności rozległej flory. Ziemia drży pod prądem w środku podziemnym. Nigdzie nikt nie pali. Nieopodal symbol wolności, bożek amerykanów. Groźba kary pieniężnej, zniewoliła dobrowolnie naród, który zawsze walczył o wolność. Symbolem walki i ofiar jest miejsce gdzie dzisiaj nic nie ma, gdzie już nic nie zasłoni nieba – WTC. Wielki 50 m lej ogrodzony nieprzebytymi kratami. Kobieta sprzedaje gadżety katastrofy, wózek z hot-dogami. Na najruchliwszej obecnie ulicy NY, głównego miejsca pieszych pielgrzymek świata. I tylko jeden człowiek modlący się, odseparowany, z zamkniętymi oczami. Z kaskiem motocyklisty na ręku. Pewnie jego żona, dzieci, matka lub ojciec, byli tego dnia 11 września. Dnia małego wybuchu, katastrofy globalnej. I tylko karty do nabycia na rogu z Saddamem jako as pik, w roli głównej zadziwiają i potwierdzają iż Kolumb odkrył Nowy Świat, odkrył tytoń, już tu nie palony, odkrył rasizm, odkrył szatański świat, gdzie ludziom jest jak w raju.

 

Sunday 29.06. Quinn Str. Arlington

(…)tak postąpisz z każdą rzeczą zgubioną

przez twego brata – z tym co mu zginęło

a tyś znalazł; nie możesz od tego się odwrócić

[k.P.P. 22-3]

Po ponad dwóch dobach niepewności, bytności na niepewnym szlaku, zmagań i obserwacji. Z odmienną kulturą, z innym całkowicie różnym od europejskiego sposobu na życie dotarliśmy do swoich braci, Polaków, którzy postanowili na zawsze pozostać w tym kraju. Kraju marzeń i możliwości, w którym gdy obszedłem autobus po plecak do luku bagażowego, murzyn krzyknął z uznaniem smarthead i pokazywał moją osobę pewnemu latynosowi, który był przerażony gdy zamknięto mu luk pomimo, że jego torba gdzieś tam była. Po odświeżającym prysznicu, zmienieniu przepoconych rzeczy, po wypiciu schłodzonego napoju w klimatyzowanym mieszkaniu i po rozmowie, która nie tylko przysłowiowo była złotem, gdyż dzięki, jeszcze chwilę wstecz, obcym osobą mamy nowe perspektywy, które niosą wyjście z tej jaskini zwątpienia, w której trwaliśmy do teraz.

 

C.D.N. maybe….