To powstanie dopiero jutro, dopiero gdy wypiję herbatę, zakurzę i zasnę…
Miałem znajomego, właściwie dwóch. Z czego jeden to byłem ja. Poznałem go tam w długiej sali z dwoma strażnikami, jeden zawsze kłamał a drugi mówił prawdę. Na początku godzinami chodziłem od jednych drzwi do drugich, myśląc który mnie okłamie, a który powie prawdę. Decyzję odwlekałem, ciągle chodząc. W tą i z powrotem. Inni mi się przyglądali a ja chodziłem. Śmiali się co niektórzy, Ci z zewnątrz szczególnie i szeptali do siebie. Patrz świr. Ja jadłem psujące się psiary i chodziłem w tą i z powrotem. Nieraz byłem w dwóch miejscach, a wskazówka na tarczy zegara nie drgnęła. Chciałem tak chodzić w wieczność, pomyślałem, że może to piekło, a co gorsze niebo i tak będę chodził zawsze. Cieszyłem się, gdyż rytmiczne uderzenia zelówek chojrackich butów, uspokajały mnie. Z każdym krokiem gdzieś niknęły terminy, umówione wizyty, kontakty, pieniądze, dokumenty, kace dni minionych. Byłem ja korytarz i strażnicy. A ja szedłem i zawsze mogłem zawrócić i iść a czasem biec dalej.
Czemu Forrest Gump biegł, bez celu ograniczony Atlantykiem i Oceanem Spokojnym.? Czemu czasem wystarczy odważyć się – wyjść z łóżka, z domu i zacząć iść bez celu. Najlepiej nic nie mając. Przejść osiedle, dzielnice, przedmieścia i iść cały czas. Nie przejmując się, że oprócz nas są strażnicy, którzy albo kłamią, albo mówią prawdę.
dedykuję dziewczynie która przed kolacją do mnie podeszła i zaczęliśmy kłócić się o Boga a ja myślałem że ja nim jestem. Od tego się zaczęło…
millo merquez, Gdańsk, noc 13.09.2007